
Mgła, świątynie i smaki Hakone – początek podróży camperem
Nadszedł dzień, w którym opuszczaliśmy Tokio, by wyruszyć do Hakone – miejsca słynącego z gorących źródeł, majestatycznych widoków, jeziora Ashi oraz czerwonej bramy torii przy jego brzegu. Zarezerwowany campervan miał być gotowy do odbioru o godz. 12:00 niedaleko stacji Shibuya. Do tego czasu mieliśmy jeszcze kilka godzin do zagospodarowania, postanowiliśmy zatem wykorzystać je w najlepszy możliwy sposób – celebrując poranek degustacją herbat i przystawek z widokiem na słynne skrzyżowanie Shibuya Scramble Crossing.
Śniadanie z widokiem na Shibuyę
Na to wyjątkowe śniadanie wjechaliśmy na 14. piętro wieżowca Shibuya Sky. Zajęliśmy stolik przy oknie, co dało nam możliwość obserwowania znanego skrzyżowania z trochę innej perspektywy. Z tej wysokości zdecydowanie najbardziej rzucały się w oczy dziesiątki billboardów umieszczonych na budynkach, co chwilę wyświetlających reklamy kolejnych filmów, seriali i anime. Wyglądało to dość ciekawie, gdy od czasu do czasu pod różnymi kątami wszystkie banery synchronicznie pokazywały ten sam obraz. Wydawało się, że wyziera on z fasad budynków i łączy z rzeczywistością niczym okno do świata popkultury.
Wyrywając się z magnetyzującego spektaklu, prześledziliśmy menu i wybraliśmy zielone herbaty z trzech prefektur Japonii – Kioto, Shizuoki i Kagoshimy, wszystkie oznaczone jako zbiory premium. W ten sposób urządziliśmy sobie małą degustację poziomą po regionach. Każdy napar miał swój unikalny styl: herbata z Kioto była mocno roślinna i świeża przy każdym łyku, z Kagoshimy wyróżniała się orzechowymi nutami, a ta z Shizuoki – mocna i cierpka – pozostawiała wyraźny posmak. Bardzo przyjemnym doświadczeniem było odczuwanie, jak w miarę upływu czasu profile herbat się zmieniały i zaczynały wybrzmiewać inne smaki.
Do jedzenia wybraliśmy zestaw składający się z 14 różnych tradycyjnych dań podanych w odpowiednio małych miseczkach. Na szczególne uznanie zasłużyły rybki, które smakowały podobnie do polskich śledzi. Uwagę przykuły także pyszna gruszka melonowa, delikatne wodorosty wakame z yuzu oraz pasztet kasztanowy z warzywami.
Przejmujemy kluczyki i ruszamy w drogę
Po sytym i smakowitym posiłku wyruszyliśmy na miejsce spotkania. W wąskiej bocznej uliczce, zaparkowany zwyczajnie na jezdni na światłach awaryjnych – jak to często bywa w Japonii – czekał na nas camper Robinson V95, marki Toyota Hiace, dostarczony przez niezwykle sympatyczną i wyluzowaną Japonkę. Przy użyciu translatora i łamanego japońsko-angielskiego udało nam się sprawnie porozumieć i zapoznać z obsługą pojazdu – od rozkładania łóżka, przez korzystanie ze zlewu i zbiorników z wodą, po działanie telewizora, webasto i oświetlenia.
Transakcja przebiegła gładko, odebraliśmy kluczyki i wyruszyliśmy przez Shibuyę na obrzeża Tokio, korzystając z zapewnionej karty ETC. To pozwoliło nam bez trudu przejechać przez wszystkie bramki, zwalniając jedynie do 20 km/h, bez konieczności zatrzymywania. Tak rozpoczęła się nasza podróż na cichą prowincję – w skrajnie kontrastującym otoczeniu jednej z najbardziej zatłoczonych dzielnic Tokio. Mimo korków jazda przebiegała płynnie, bo Japończycy nawet w gęstym ruchu poruszają się spokojnie i konsekwentnie.
Nowe widoki za oknem
Im dalej odsuwaliśmy się od miasta, tym bardziej horyzont zaczynał się zmieniać. Betonowe krajobrazy ustępowały miejsca wzgórzom i górom, które powoli wyłaniały się w oddali. Naszym celem było Hakone – miejsce szczególnie popularne nie tylko ze względu na bliskość Tokio (ok. 80 km) i liczne gorące źródła, ale także dzięki widokowi na najbardziej rozpoznawalną górę Japonii. Niestety, tego dnia Fuji-sama nie zaszczyciła nas swoim obliczem, ukrywając się za chmurami.
Oprócz tego, że Hakone jest pełne naturalnych atrakcji, to również ważny punkt dla fanów Neon Genesis Evangelion, ponieważ to tutaj mieściło się Tokyo-3. Można w tej okolicy dostrzec wiele nawiązań do tego anime – od charakterystycznego logo NERV czy wizerunków samych postaci na porozrzucanych tu i ówdzie grafikach, po ładowarki elektryczne stylizowane na łącza ładujące dla EVA.
Świątynia nad jeziorem i brama smoka
Naszym pierwszym przystankiem była świątynia Hakone Gongen oraz jej słynna brama torii, majestatycznie wznosząca się nad wodą, gdzie według legend śpi dziewięciogłowy smok. Tego dnia jezioro Ashi było wyjątkowo wzburzone, a fale przyjemnie uderzały o brzeg, wypełniając powietrze delikatną mgiełką i kojącymi dźwiękami.
Zaparkowaliśmy przed terenem świątyni i ruszyliśmy w głąb obiektu, mijając monumentalne cedry, które górowały nad nami dobre 30 metrów. Wilgotne mgły unoszące się znad jeziora sprzyjały rozwojowi mchów i roślinności, tworząc wokół bujną i gęstą ścianę zieleni. Do głównego budynku prowadziły schody skryte w cieniu ogromnych drzew. Chram, najprawdopodobniej pierwotnie ulokowany na szczycie pobliskiej góry, został przeniesiony niżej i poświęcony trzem legendarnym bóstwom-władcom. Wśród eksponatów znajdowały się bogato zdobione palankiny dla bogów używane podczas świątynnych procesji. Tradycyjna, drewniana konstrukcja świątyni ustępowała niesamowitemu wrażeniu, jakie robił stojący obok imponujący cedr. Tuż za strzelistym pniem kryła się niewielka stara i omszała kapliczka Inari oraz kilku innych bóstw, wyglądających na strażników gór i jeziora.
Czerwona brama torii wznosząca się prosto z wody tuż przy brzegu wypadała olśniewająco. Otaczające ją ścieżki, wijące się wśród gęstych bambusów, tworzyły niemal nieprzeniknioną barierę. Nie dziwiło, że przed bramą ustawiła się długa kolejka do uchwycenia charakterystycznego kadru. To w końcu jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w regionie, a bliskość Tokio sprawia, że przyciąga prawdziwe tłumy.
Smaki jeziora Ashi
Przed snem postanowiliśmy jeszcze zjeść coś w jednej z lokalnych restauracji. Nasz wybór padł na pyszną rybę z rodziny stynkowatych (smelt fish) prosto z jeziora Ashi smażoną w tempurze, podaną z ryżem, warzywami i zupą miso. Ryba miała przyjemny, słodkawy aromat, delikatny smak i miękką teksturę, a towarzyszące jej warzywa – shiso i daikon – świetnie to uzupełniały. Zupa miso, o przyjemnym słodko-słonym balansie, idealnie dopełniała posiłek. Na zakończenie spróbowaliśmy dwa agarowe desery z syropem z brązowego cukru oraz pastą adzuki i fasolką. Pasta była dość grubo miażdżona, co nadawało jej wyrazistą teksturę i autentyczny smak.
Pierwsza noc w trasie
Naszą pierwszą noc na michi-no-eki spędziliśmy w wyjątkowej atmosferze – otoczeni mgłą, która dodawała miejscu niemal magicznego klimatu. Na przydrożnej stacji zatrzymało się mnóstwo ludzi w różnej wielkości samochodach, każdy z własnym planem podróży. Mieliśmy też okazję spotkać samotnego wędrowca, który po całym dniu marszu porządkował swój ekwipunek w pomieszczeniu dla podróżnych. Ładował sprzęty i sprawdzał wyposażenie, noszące wyraźne ślady zużycia.
Kładąc się na pierwszy spoczynek w naszym nowo wypożyczonym domu na kółkach, nie wiedzieliśmy, że kolejny ranek powita nas pierwszym, odległym widokiem na górę Fuji.