
Prosto z samolotu – od nieoczekiwanych cykad po wyjątkową panoramę Tokio
Cały proces po wylądowaniu na lotnisku Narita przebiegł sprawnie, jak w dobrze naoliwionym mechanizmie. Personel, niezwykle grzeczny i pełen cierpliwości wobec obcokrajowców, gaijinów, nie znających miejscowego języka, bezbłędnie kierował nas przez kolejne etapy formalności. Legendarna uprzejmość Japończyków przejawiała się we wszystkich aspektach obsługi. Każdy urzędnik miał swoje wyznaczone zadanie i z pełnym zaangażowaniem wykonywał je jakby był kluczowym trybem precyzyjnie działającej maszyny. Niezależnie od tego, czy zawiadywał ruchem turystów, zbierał odciski palców, czy sprawdzał dokumenty, wszystko przebiegało płynnie, z uśmiechem i z szacunkiem.
Po odprawie przechodzi się przez lotnisko jak wszędzie indziej. Jedynym sygnałem, że to Japonia, są malunki na ścianach. Typowym dla portów lotniczych na całym świecie pozdrowieniom w różnych językach i zdjęciom lokalnych krajobrazów towarzyszą tutaj sympatyczny Mario i uśmiechnięta księżniczka Peach, co rusz z dumą obecni we współczesnej kulturze japońskiej.
Wielu cudzoziemcom Japonia jawi się jako pełna tajemnic i pewnego rodzaju „dziwności”, której spodziewają się na każdym kroku. Tymczasem dla nas pierwsze wrażenie wcale nie było szokujące, lecz zaskakująco harmonijne. Organizacja, uprzejmość i spokój, które zastaliśmy, zdawały się raczej zapowiadać, że wszystko ma tu swoje ustalone miejsce – nawet to, co wydaje się egzotyczne.
Symfonia powitalna cykad
Z prawdziwą atmosferą Kraju Wschodzącego Słońca dane nam było zetknąć się po raz pierwszy już po zmroku. Ciepłe wieczorne powietrze otulało nas, zmęczonych ponad 12-godzinną podróżą, gdy wsiadaliśmy do przestronnej taksówki. Z ekscytacją, jakby w transie, obserwowaliśmy każde migoczące światło, które wyłaniało się z ciemności, tworząc hipnotyzującą mozaikę. Tuż za terenem lotniska, przez uchylone okno usłyszeliśmy charakterystyczny odgłos – dobrze znany nam z ulubionych anime o okruchach życia, szczególnie w letnich historiach. Były to cykady. Ku naszemu zdziwieniu, mimo samej końcówki września, nagle zaczęły koncert, a przynajmniej tak nam się wtedy zdawało. Brzmiało to niemal jak przygotowana na powitanie symfonia.
„Górska” architektura 14-milionowego miasta
Obserwując migające za szybami samochodu kolejne budowle, powoli zaczynaliśmy odczuwać, że naprawdę jesteśmy w Japonii! Bloki z widocznymi od zewnątrz korytarzami lokatorskimi sąsiadowały z przytulonymi do nich niewielkimi domami. Niekończące się osiedla i hotele wzdłuż autostrady stopniowo ustępowały miejsca coraz wyższym konstrukcjom. Aż w końcu wjechaliśmy w labirynt wielopoziomowych ulic i struktur, które wyrastały jedna z drugiej w niesamowitym, zorganizowanym chaosie.
Były tam wiekowe budynki mieszkalne przyklejone do nowoczesnych biurowców, podpory otaczające połyskliwe fasady oraz drogi rozwidlające się na kilkupiętrowych wiaduktach ponad mostami kolejowymi tuż nad wodą. Co chwilę zza rzędów wysokich konstrukcji wyłaniały się ukryte panoramy. Wszystko razem tworzyło coś na kształt miejskich „górotworów” – ze szklanymi szczytami i przełęczami pośród betonu. To wymieszanie stylów i funkcji przestrzeni przywoływało na myśl futurystyczne obrazy z „Ghost in the Shell” albo cyberpunkowe Night City. Tysiące świateł na tle ciemnego nieba dodatkowo potęgowało niesamowitą atmosferę, nadając miastu niepowtarzalny charakter.
Japońska gościnność i hotelowy komfort
Nasz hotel, popularnej japońskiej sieci, znajdował się w dzielnicy Shibuya, „imprezowej” części Tokio. Jak każdego wieczoru, ulicami ciągnęły strumienie ludzi – jedni wracający dopiero od stacji metra, inni zmierzający już do lokalnych knajpek typu izakaya. Tego rodzaju bary czekały na naszej liście miejsc do odwiedzenia. Byliśmy ciekawi, gdzie Japończycy spotykają się po pracy, by zrelaksować się oraz wspólnie cieszyć różnymi potrawami i napitkami, jednocześnie podtrzymując kulturowy rytuał biesiadowania.
Około 21:00 dojechaliśmy na miejsce. Sięgaliśmy już do klamki, gdy przypomniała nam się jedna z zasad japońskich manier: Pasażer nie otwiera ani nie zamyka drzwi taksówki. To zadanie kierowcy, który ma nawet do tego specjalną dźwignię przy swoim siedzeniu! Wymieniliśmy się ukłonami oraz kolejnymi stopniami podziękowań, po czym pożegnaliśmy z bardzo profesjonalnym młodym Japończykiem.
Po wejściu do recepcji raz jeszcze uderzyła nas tutejsza uprzejmość – wyjątkowa i pełna tolerancji wobec zmęczonych gaijinów, którzy po wielogodzinnej podróży mogli roztaczać mniej przyjemną aurę. Formalności trwały tylko chwilę, po czym udaliśmy się na upragniony spoczynek. Sam maleńki pokój hotelowy, choć na pierwszy rzut oka wyglądał na ciasny, szybko okazał się niezwykle funkcjonalny, z dobrze przemyślaną i efektywnie wykorzystaną przestrzenią. Łóżko, telewizor, biurko z lustrem, krzesło i drobniejsze wyposażenie – wszystko w standardzie europejskim.
W toalecie znajdował się obowiązkowo washlet, czyli inteligentna deska sedesowa z funkcją bidetu oraz panelem sterowania, a do tego papier toaletowy. Tak – w każdym japońskim WC zawsze jest papier toaletowy (choć może troszkę cieńszy od „zachodniego”). Z pozostałych udogodnień nie tylko można było tam znaleźć mydło, szampon i odżywkę do włosów, ale także cały pakiet innych akcesoriów, w tym szczoteczki i pastę do zębów czy nawet spinki do włosów. Na jednym z pięter, dostępna też była pralnia, do której można było swobodnie się udać w zapewnionych kapciach i yukacie, tj. letnim kimonie z bawełny.
Oprócz hotelowego wi-fi mogliśmy korzystać z mobilnego internetu dzięki karcie e-sim, którą zakupiliśmy tuż przed przyjazdem. Rozpakowani i odświeżeni, pełni emocji zaczęliśmy planować pierwszy dzień naszej przygody, jednocześnie dziękując za zbawienną klimatyzację w pokoju.