Post Thumbnail

Smaki i sekrety Tokio: Czy Maneki-neko przyniósł nam szczęście?

Tym razem zrezygnowaliśmy z poszukiwań lokalu serwującego tradycyjne dania i po śniadanie udaliśmy się do pobliskiego konbini, tj. całodobowego sklepu wielobranżowego. Najbliżej hotelu znajdował się punkt popularnej sieci 7-Eleven. Zaopatrzyliśmy się tam w kilka klasycznych onigiri, kanapkę z rybą oraz krokieta ziemniaczanego. Szybki i całkiem smaczny posiłek popiliśmy oczywiście zieloną herbatą i w krótkim czasie byliśmy gotowi na kolejny punkt dnia.

Z niecierpliwością oczekiwaliśmy naszego przewodnika, który miał pokazać nam zachodnie Tokio, a wieczór zakończyć degustacją sake w tradycyjnym barze izakaya. Warto wspomnieć, że o sake wiedzieliśmy niewiele – praktycznie nic. Dlatego możliwość poznania jej rodzajów, historii i sposobów podawania pod okiem konesera była dla nas niezwykle cenna.

Świątynia kotków i jesienne smakołyki

Najpierw nadszedł czas na zwiedzanie. Naszym celem była świątynia maneki-neko, która przyciąga miłośników charakterystycznego kotka na szczęście z podniesioną łapką. Sama podróż tramwajem przez spokojniejszą część Tokio była przyjemnym doświadczeniem. Krajobraz zmienił się na bardziej podmiejski, z niską zabudową, małymi domkami jednorodzinnymi i wąskimi przejściami przez tory kolejowe. Niewielkie uliczki, szyny wciśnięte między budynki i domy niemal stykające się z płotami tworzyły scenerię niczym wyjętą z anime o okruchach życia.

Po dotarciu do dzielnicy Setagaya skusiliśmy się na porcję zachwalanego przez naszego przewodnika takoyaki z małego niepozornego sklepiku, którego byśmy pewnie sami nawet nie dostrzegli. Pokrzepieni pysznymi, ciepłymi kulkami z ośmiornicy, które zjedliśmy w klimatycznym starym wagonie tramwajowym, ruszyliśmy w kierunku świątyni. Droga prowadziła przez małomiasteczkowy krajobraz pełen niewielkich stoisk, zadbanych witryn i kwiatów ustawionych w dużych donicach, w tym ciekawych kompozycji ze skrzypów.

Sama świątynia Gōtoku-ji okazała się spokojnym miejscem, niezbyt obleganym przez turystów. Kompleks składał się z kilku budowli, w tym z pagody, dwóch ośmiokątnych budynków (które są dość rzadkie wśród dominującej zabudowy na planie kwadratu) i przyległego cmentarza. Od wejścia powitała nas cicha aleja z przestrzenią na kadzidła oraz głównym ołtarzem. Jednak to charakterystyczny wizerunek kotka z podniesioną łapką od razu przyciągał wzrok – był obecny niemal wszędzie, dodając uroku zespołowi sakralnemu.

Centrum przykuwało uwagę dzięki niezliczonym rzędom białych porcelanowych futrzaków, symbolizujących szczęście i pomyślność. Legenda głosi, że świątynia została założona przez samuraja, którego kot ostrzegł przed nadciągającą burzą. Maneki-neko jako symbol szybko rozprzestrzenił się w Japonii, goszcząc na ladach sklepów jako znak przynoszący powodzenie i pieniądze.

W drodze powrotnej na stację zatrzymaliśmy się w małej herbaciarni oferującej sezonowe wagashi. Wiedzieliśmy, że choć często tłumaczone jako słodycze, te wyroby konfekcyjne niekoniecznie muszą być słodkie. Tematem przewodnim były jesienne smaki – kasztany i winogrona. Zamówiliśmy mochi z kasztanowym nadzieniem, daifuku z winogronem, dorayaki z pastą anko, galaretkę adzuki oraz ożywczą zieloną herbatę z lodem.

Mochi było bardzo delikatne z wierzchu, a kasztanowe nadzienie miało przyjemny, charakterystyczny smak z nutami orzechowo-leśnymi. Daifuku zostało dość ciekawie przyrządzone, bo zamiast tradycyjnym ciastem było otoczone warstewką ryżu. Wewnątrz znajdowała się bardzo smakowita i niesłodka pasta anko, a finisz z winogronem delikatnie orzeźwiał i jednocześnie nadawał deserowi dosyć jesienny charakter. Galaretka adzuki, którą czasem porównuje się do słodkiej pasty a’la chałwa, okazała się w tym przypadku bardziej gładkim żelkiem, w którym mniej niż w normalnej paście była wyczuwalna struktura fasolki. Dorayaki zaś, jako biszkopt, było bardzo delikatne, jednak intensywny smak jajek mógłby nie każdemu pasować.

Panorama Tokio i ekscentryczne oblicze Shinjuku

Po pysznym deserze i pobudzającej zielonej herbacie wyruszyliśmy do Shinjuku, gdzie wjechaliśmy na jedno z najwyższych pięter Tokyo Metropolitan Government Building. Z 45. kondygnacji roztaczał się spektakularny widok na bezkresną aglomerację. Z tej wysokości miasto prezentowało się jak futurystyczna mozaika – wyspy wieżowców otoczone morzem niskiej zabudowy rozciągały się aż po horyzont.

Cała panorama miała niemal kosmiczny charakter. Tysiące budynków układały się w niekończącą się siatkę, a różnorodne style architektoniczne drapaczy chmur dodawały miastu unikalnego ducha. Dzięki naszemu przewodnikowi zwróciliśmy uwagę na fakt, który łatwo przeoczyć, koncentrując się na górzystym krajobrazie Japonii. Mianowicie Tokio jest położone na największej równinie w kraju i to właśnie umożliwiło jego rozrost na tak rozległą przestrzeń. Japończycy zabudowują praktycznie każdy fragment płaskiego terenu, o czym mieliśmy się przekonać później, podróżując przez doliny wypełnione po brzegi budynkami.

Zafascynowani widokiem ruszyliśmy następnie do bardziej ekscentrycznej części Shinjuku – dzielnicy słynącej z klubów hostów i hostess, a także jednej z największych atrakcji okolicy: słynnej Godzilli, górującej nad jedną z ulic. Przyciąga ona ludzi na dość komiczny spektakl świateł i dymu, który zapewne docenią fani zmutowanego jaszczura i filmów kaiju z jego udziałem.

Zdumiewająca różnorodność sake i harmonia smaków

Wieczór zakończyliśmy długo oczekiwaną degustacją sake. Co ciekawe, odbyła się ona w izakai, obok której przechodziliśmy kilka dni wcześniej, zupełnie nieświadomi jej istnienia. Miejsce to znajdowało się w Shibui niedaleko uliczek, które fotografowaliśmy pierwszego dnia, oraz centrum handlowego, na którego dachu odbywał się wówczas festyn. Bar znajdował się za stylowymi drzwiami do sutereny (oczywiście nieoznakowanymi dla gaijinów), a wnętrze przypominało polskie multitapy – piwniczne pomieszczenia wypełnione butelkami oraz przedmiotami związanymi z produkcją, w tym przypadku sake.

Tasting rozpoczął się od niespodzianki: pierwsze zaserwowane sake było musujące, z wyraźnymi nutami świeżych owoców, zwłaszcza brzoskwini. W smaku wyczuwalne były delikatne ryżowe akcenty, lekka słodycz i orzeźwiająca kwasowość, które świetnie komponowały się z przystawką – pomidorkami w dashi z dodatkiem shiso. To połączenie doskonale łagodziło aromaty owoców morza, tworząc harmonijną całość.

Jako drugi zestaw przywędrowało do nas sashimi i sake, które w nozdrzach miało aromat jabłkowy, wręcz cydrowy. W smaku był delikatnie wyczuwalny alkohol i pierwsze łyki nie były aż tak przyjemne jak poprzedniego trunku. Jednak z czasem znacząco zyskiwało i można było wyczuć coraz więcej nut. Świetnie komponującą się do tego przystawką były kawałki sashimi z tuńczyka, okonia morskiego, yellowtaila oraz ośmiornicy.

Trzecie sake miało aromat brzoskwiń, w smaku było łagodniejsze od poprzedniego, ale jednocześnie wyczuwalne były nuty owoców, które świetnie pasowały do mapo tofu przyrządzonego w formie zupy w stylu japońskim, więc dużo mniej ostre od chińskiego kuzyna.

Ostatnie sake wyróżniało się najmniejszą intensywnością aromatu i smakiem trochę przypominającym dobrej jakości bimber. Mimo swojej prostoty idealnie komponowało się z podanym fish and chips. Była to właściwie lekka wariacja tego dania, bo obok kawałków ryby znalazł się smażony łopian, który to okazał się dla nas prawdziwym odkryciem smakowym!

Spędzony przy sake czas był niezwykle ciekawym doświadczeniem. Pozwolił nam zweryfikować kilka mylnych przekonań, jak chociażby to, że to jednorodny rodzaj trunku. Według japońskiego prawa jedynym, co łączy seishu, to ryż, woda i grzybek koji, który odpowiada za fermentację. Dowiedzieliśmy się również, że filtrowanie lub jego brak, stopień wypolerowania ryżu czy ilość dodanego alkoholu znacząco wpływają na smak napoju. To jednak temat, który zasługiwałby na osobny wpis.

Na zakończenie dnia cieszyliśmy się z odkrycia miejsc, których odwiedzenia wcześniej nie planowaliśmy – Setagaya i Shinjuku. Dzięki wyborom naszego przewodnika mieliśmy okazję trafić do świątyni maneki-neko, pełnej symboliki i niezwykłego spokoju, a także zobaczyć Shinjuku z zupełnie innej perspektywy – zarówno z poziomu ulicy, jak i z wysokości, skąd rozciąga się imponująca panorama Tokio.

Ten intensywny dzień, pełen nowych smaków, niespodziewanych odkryć i wyjątkowych widoków, powoli zbliżał nas do końca naszej tokijskiej przygody. Tylko jeden wschód słońca dzielił nas od rozpoczęcia podróży kampervanem po zakątkach Japonii. Nie mogliśmy się doczekać, co przyniesie kolejny poranek!

Eat – Travel – Reboot

Doceniamy niezwykłość codzienności, szukając w niej tego, co wyjątkowe i inspirujące. Naszym celem jest odnajdywanie piękna w drobnych szczegółach i chwytanie chwil, które tworzą niepowtarzalne wspomnienia.

Czytaj więcej