
Tokio w trzech odsłonach: biznes, natura i kulinaria
Tokio ma wiele twarzy, które można zobaczyć w ciągu kilku chwil – od historycznego majestatu, przez futurystyczne spektakle świateł, aż po artystyczną nostalgię. Wielokilometrowe spacery po stolicy Japonii pozwoliły nam doświadczyć każdego z tych aspektów. Wystarczy wybrać dowolne miejsce w mieście i powoli chłonąć okolicę krok za krokiem.
Jako punkt startu trzeciego dnia pobytu wybraliśmy Otemachi, do którego dojechaliśmy metrem. Po opuszczeniu stacji przed oczami roztacza się obraz nowoczesnego centrum biznesowego z drapaczami chmur wyrastającymi jeden obok drugiego. To tutaj swoje siedziby mają największe japońskie korporacje i banki, co sprawia, że dzielnica tętni życiem szczególnie w godzinach urzędowych. Spacerując po niej, można poczuć dynamikę współczesnej Japonii w jej najbardziej profesjonalnym i uporządkowanym wydaniu. Jak w wielu częściach Tokio o tej porze, mijały nas tłumy zdyscyplinowanych pracowników, ubranych w nienaganne granatowe i czarne garnitury, pewnym krokiem zmierzające do biurowców.
Harmonia natury i sztuki w Ogrodach Imperialnych
Z zasadniczym światem biznesu bezpośrednio sąsiaduje oaza spokoju. Rozległe Ogrody Imperialne stanowią zieloną przeciwwagę dla szklanego lasu drapaczy chmur.
Tuż po wejściu do parku, zaintrygowała nas niewielka kolejka przed pierwszym budynkiem. Zaciekawieni, weszliśmy do Muzeum Zbiorów Cesarskich Sannomaru Shōzōkan – jak się okazało – na wystawę poświęconą dziełom zdobniczym i malarstwu, które przedstawiały symboliczne sceny księżyca i wody. Japonia od zawsze rysowała się dla nas jako niezwykła mieszanka, w której serce narodu i kultury bije w dwóch kluczowych aspektach: kuchni, zachwycającej niesamowitą regionalizacją i różnorodnością interpretacji tych samych dań, oraz naturze, głęboko splecionej z duchowością shinto i odzwierciedlającej harmonię, która przenika codzienność Japończyków. Udostępnione zbiory doskonale ukazywały znaczenie przyrody, przedostającej się tu do życia powszedniego w zdobieniach wielu przedmiotów użytkowych, nadając im wyjątkowego charakteru.
Prezentowane eksponaty pochodziły głównie z epok Meiji, Taisho i Showa, obejmując lata 1898–1937. Wśród nich znajdowały się kunsztownie wykonane naczynia z ceramiki, srebra i brązu, a także imponujące, kolorowe zwoje z jedwabiu. Szczególną uwagę przyciągały detale codziennych, ale misternie zdobionych przedmiotów. Można było z bliska podziwiać dekorowane pudełko na karteczki z wierszami, nawiązujące do głęboko zakorzenionej w japońskiej kulturze tradycji poezji, a także elegancki stolik do pisania i etui na przybory piśmiennicze – wyrafinowane akcesoria, które niegdyś towarzyszyły arystokracji w jej twórczej pracy. Obiekty te wykonano z drewna i ozdobiono techniką maki-e. Ta niezwykła sztuka polega na posypywaniu wilgotnej laki opiłkami szlachetnych metali, co nadaje powierzchni subtelny, mieniący się blask i unikalną głębię. Byliśmy pod niemałym wrażeniem. Specyficzne zdobienia i malarstwo idealnie oddawało widoki poruszające serca, a sceny ze zwierzętami – wesołe i pełne życia – niosły ukojenie i radość dla duszy.
Same ogrody okazały się niezwykle malownicze, choć odwiedziliśmy je między sezonami, kiedy większość roślin była pozbawiona kwiatów. Niezwykły efekt powodowała jednak obecność natury w jej najprostszej formie. Pająki tkające misterne sieci czy wielkodziobe wrony karasu, które beztrosko bawiły się i zajadały owoce, sprawiały, że ogród tętnił życiem i był miejscem obserwacji przyrody w jej codziennej odsłonie.
Miejsce robi wrażenie także swoją wielkością. Tak duży teren może pomieścić bardzo wiele aranżacji imitujących naturę i tworzących swoiste obrazy malowane roślinnością. Natychmiast przypomniał nam się japoński ogród w dolnośląskim Jarkowie, który wielokrotnie odwiedzaliśmy. Na znacznie mniejszej przestrzeni osiągnął podobne efekty, symulując każdy z typowych obszarów, które teraz podziwialiśmy na żywo w wielkich włościach cesarskich. Nic dziwnego, że polski ogród przez lata zebrał mnóstwo wyróżnień. Zastanawiając się nad tym, jeszcze bardziej doceniliśmy, jak doskonale przemyślany jest każdy szczegół w takich miejscach.
Druga część obiektu przy Pałacu Cesarskim to skwer Kokyo Gaien wyglądający jak monumentalny plac defiladowy. Rozległy dziedziniec otoczony niemal niekończącym się trawnikiem z finezyjnie przyciętymi sosnami Thunberga tworzy harmonijną kompozycję, świetnie zestawiającą się z nowoczesną architekturą dzielnicy Otemachi.
Przemierzając starannie zaprojektowane ścieżki wśród malowniczych krajobrazów, mogliśmy na nowo poczuć estetykę, którą wcześniej podziwialiśmy na wystawie. Odchodząc z Ogrodów Imperialnych, wiedzieliśmy już, że to właśnie niezwykła ekspozycja pozostanie na długo w naszej pamięci.
Spacer po Akihabarze i kulinarne odkrycia
Naszym kolejnym celem była degustacja tonkatsu w jednym z renomowanych lokali z oznaczeniem „gourmand”. Z uwagi na porę lunchową spieszyliśmy się, jednak mimo starań nie udało nam się dotrzeć do żadnej z wybranych restauracji na czas. W rezultacie wkroczyliśmy do Akihabary od strony rzeki, co okazało się świetnym zrządzeniem. Malowniczy widok mostu w otoczeniu różnorodnej architektury stworzył wspaniały obraz, który idealnie wprowadził nas w nastrój tej kultowej dzielnicy – miejsca, gdzie nowoczesność spotyka się z nostalgią, a ulice tętnią energią japońskiej popkultury.
Akihabara to raj dla otaku – fanów mangi, anime i gier, którzy buszują w niezliczonych sklepach pełnych figurek, plakatów i limitowanych edycji gadżetów. Między neonami i dźwiękami automatów do gier można też znaleźć meido café, czyli kawiarnie, gdzie kelnerki-pokojówki serwują jedzenie i napoje, dbając przy tym o przesadnie uroczą, pełną entuzjazmu obsługę. Choć dzielnica kojarzy się dziś głównie z kulturą fanowską, nadal można tu trafić na sklepy ze starą elektroniką, retrokonsolami czy sprzętem fotograficznym – relikty czasów, gdy to miejsce stanowiło serce handlu technologią.
Przechadzając się wzdłuż szeregu stoisk i lokali gastronomicznych, postanowiliśmy znaleźć schronienie przed upałem w kawiarni, która wyróżniałaby się jakością swoich wyrobów, a nie tylko motywem przewodnim. Tak trafiliśmy do stylowej palarni kawy, w której fachu uczyło się już kolejne pokolenie. Tuż za progiem przywitał nas upragniony chłód klimatyzacji, a delikatne brzmienia jazzu dodawały wnętrzu przytulności. Mieliśmy wrażenie, że wkroczyliśmy do azylu poza czasem prowadzonego przez doświadczonego profesjonalistę w wytwornej kamizelce, dbającego o każdy szczegół wystroju. Szczegółowo opisane menu dawało nadzieję na wspaniałe wrażenia smakowe – i rzeczywiście, kawa doskonale spełniła oczekiwania. Wersja mrożona była intensywna, głęboka i jednocześnie orzeźwiająca, pełna głębokiego aromatu, z wyczuwalnymi nutami czekoladowymi. Krystaliczny lód, prawdopodobnie z dodatkiem kawy, zapobiegał rozcieńczaniu smaku, pozwalając delektować się każdą porcją. Absolutnym hitem była jednak galaretka kawowa – gładka, intensywna i o idealnej konsystencji, całkowicie pozbawiona obcych nut. Zachęceni jej jakością, zamówiliśmy kolejny napój – delikatny etiopski cold brew z brzoskwiniowym profilem, który okazał się równie doskonały. Opuszczaliśmy to miejsce pełni zachwytu. Wytrawny barista, pełen pasji i ciepła, z zainteresowaniem dopytywał o Polskę. Poczuliśmy się nie tylko gośćmi, ale też mile widzianymi rozmówcami. Z takim wrażeniem ruszyliśmy dalej, wciąż wspominając aromatyczną kawę i serdeczność właściciela.
Po południu udaliśmy się na polecane tonkatsu do restauracji Ponta Honke, która otwierała się o godz. 16:30. Lokal był ukryty za eleganckimi, lakierowanymi, drewnianymi drzwiami dwuskrzydłowymi, bez widocznych znaków „otwarte”, co nadawało mu aurę ekskluzywności. Jedynie enigmatyczny dla gaijinów szyld wyglądający jak zwykłe zdobienie mógł sugerować, że nie jest to prywatny dom. W środku zaprowadzono nas do stolika, gdzie następnie bez trudu zamówiliśmy tradycyjne tonkatsu w zestawie z ryżem, zupą miso, piklami i piwem Asahi. W tym przypadku lekki lager idealnie wpisał się w lokalne doświadczenie.
Na początek dostaliśmy czekadełko – smażony kawałek schabu z tłuszczykiem, polany sosem sojowym, delikatnym octem i bulionem, który zaostrzył nasz apetyt. Gdy podano główny posiłek, od razu poczuliśmy charakterystyczny zapach smalcu, w którym smażono kotlet na niskiej temperaturze. Danie było niesamowicie pełne w smaku – mięso było soczyste, o charakterystycznym posmaku wieprzowiny, a gruba panierka panko wchłonęła cały aromat, tworząc idealnie chrupiącą warstwę. Nieoczekiwanym dodatkiem okazał się mały kawałek panierowanego ziemniaka, który swoją prostotą przywodził na myśl polską kuchnię w nowoczesnym wydaniu. Świeża kapusta pozwalała co rusz odświeżyć paletę, a pikle – daikon, imbir i ogórek, oraz sos tonkatsu dopełniały smaku. Zupa miso z wyraźnym posmakiem grzybów idealnie zwieńczała całość. Było to zdecydowanie najbardziej „świńskie” danie, jakie dotąd mieliśmy okazję spróbować – pełne intensywnego, wyrazistego smaku wieprzowiny. Perfekcyjnie przycięty kawałek schabu z delikatną warstwą tłuszczu sprawił, że mięso zachowało swój specyficzny, bogaty aromat również wewnątrz. Każdy kęs oferował głęboką, satysfakcjonującą nutę, która dzięki dodatkom nie przytłaczała, lecz zachęcała do dalszej degustacji. W połączeniu z orzeźwiającym lagerem – o subtelnym, niezbyt rozbudowanym profilu smakowym – danie tworzyło harmonijną całość, która doskonale równoważyła intensywność wieprzowiny i chrupiącej panierki.
Melodia natury nad stawem w Parku Ueno
Ukontentowani i syci wyruszyliśmy do Ueno, by uchwycić ostatnie promienie słońca w tamtejszym parku. Widok stawu wypełnionego lotosami na tle miejskiej panoramy był niezwykłym doświadczeniem – tafla wyglądała niemal jak zielone pole. O tej porze roku wśród liści pozostały jedynie owoce, które jednak przypominały o wcześniejszym rozkwicie tego miejsca.
Spacerując wokół jeziorka, wsłuchiwaliśmy się w nocne odgłosy parku. Chór owadów, który rozbrzmiewał wśród drzew i sitowia, przeplatał się z chlupotem wody wywoływanym przez pływające karpie Koi. To niezwykłe połączenie dźwięków natury i spokojnego ruchu fal tworzyło harmonijną melodię, która łagodnie kołysała nas na zakończenie długiego, pełnego wrażeń dnia.